niedziela, 8 sierpnia 2010

poniedziałek, 10 maja 2010

24. Waga w górę!

No i dziś osiągnięty próg 2kg! A nawet lepiej. Jagódka waży 2010g. Pani doktor powiedziała, że bardzo możliwe, że jutro albo pojutrze pójdziemy do domu. Wolę się nie nastawiać na tak szybki termin, żeby się nie rozczarować... Ale to bardzo trudne.

niedziela, 9 maja 2010

23. Już razem. Jeszcze w szpitalu, ale razem.

Dostałam ją do pokoju dwa dni temu,w piątek. Ważyła 1890:) Dziś waży już 1970, więc brakuje jej tylko 30 g do 2 kg. Zostaniemy tu jeszcze z tydzień.
A tak poza tym to niezłe jaja się tu dzieją. Cały czas nie byłam pewna, czy podają małej mój pokarm. Ale pokazało się (chyba oficjalnie), że mój pokarm nie był podawany, bo brałam antybiotyki. To było w piątek. A wczoraj się okazało, że nie był podawany dlatego, że był w nim jakiś paciorkowiec! I ja, i Artek widzieliśmy, jak pani pielęgniarka podgrzewała buteleczkę, którą ja przyniosłam, więc na bank był podawany. A jeżeli nie, to po jaką cholerę zanosiłam kilka razy dzień ten pokarm???Dziś jest juz pani ordynator. No i okazało się, że mam karmić, bo "doktory nie powiedziały, że w mleku matki są przeciwciała"? Po prostu cyrk...

czwartek, 6 maja 2010

22. Kolejny mały kroczek




Jagunia jest poddana rehabilitacji. Od wczoraj przychodzi pani, która uczy ją, jak jeść. Wkłada palec w gumowej rękawiczce do buzi Malutkiej i masuje jej (stymuluje) policzki, język, podniebienie. Mi też pokazała "ćwiczenia", które ja mam robić - czyli masowanie pomiędzy noskiem a ustami i bródki. No i są efekty! Po dwóch razach! Jagoda więcej je, już mocniej usteczkami obejmuje smoczek no i mam nadzieje, że coraz bardziej zacznie przybierać na wadze.
No i kolejna niespodzianka - gdy przed 17 przyszliśmy z Artkiem na karmienie - okazało się, że Jagódka już leży w łóżeczku - została wyjęta z inkubatora! Po prostu cudownie.Czekałam na to bardzo długo. Teraz kwestia dwóch dni, przynajmniej tak mówią...

środa, 5 maja 2010

21. 8 miesiąc ciąży


Tak wygląda Siara w 8. miesiącu ciąży

20. W szpitalu







Jagódka od dwóch prawie tygodni (jutro będzie miała 14 dni) mieszka w inkubatorze. Od przedwczoraj jest już na stanowisku do resuscytacji, a nie w inkubatorze zamkniętym. Odwiedzam ją tyle razy, ile wydaje mi się, że trzeba. Nie wiem, czy za dużo, czy za mało,nie wiem, co te kobity tam na dole o mnie myslą, mam to gdzieś. Nie czuję potrzeby, żeby siedzieć tam cały dzień. Najpierw ciężko mi było patrzeć na nią, jak leży w tym zamkniętym pudełku, a teraz jest ciężko, bo prawie cały czas trzeba stać, bo stanowisko jest dość wysoko;) Ale okazuje się, że jestem mamą zaangażowaną. Tak mi powiedziała jedna młoda pani doktor. To chyba znaczy, że inne mamy przychodzą rzadziej ode mnie. Dziś dowiedziałam się, że może już dzisiaj będę ją miała u siebie, a jak nie dziś, to jutro, mam się nie nastawiać. Ja się nastawiam na piątek - tak, jak wczoraj usłyszałam od innej pani doktor. Czas dziwnie tu płynie. Niby wolno, ale z drugiej strony nie wiem, kiedy te 2,5 tygodnia zleciało. na poczatku było najgorzej - na patologii i pierwsze dni na położnictwie. Na patologii to po prostu się bałam, a po porodzie - burza hormonów - płakałam jak tylko zobaczyłam Artka. A gdy się dowiedziałam, że to pieprzone CRP mi znowu rośnie - załamałam się, dosłownie... Myślałam, że możliwe, że dziecko straci matkę...i w ogóle...masakra. A było już dość wysokie - 68 przy normie do 5... No, ale wczorajszy wynik potwierdził tendencję spadkową, więc odetchnęłam. Jagunia ważyła wczoraj 1790g. Waga 1800 jest dla niej przepustka do przyjścia do mnie, ale pod warunkiem, że będzie utrzymywać ciepło. Najpierw spadła do chyba coś około 1580...już nie pamiętam. Jej waga wahała się na początku. Ale od kilku dni już przybiera... 1700, potem 1720, 1740, 1750, 1770, a wczoraj 1790... Oby tak dalej. Od dziś poddana jest też rehabilitacji - Malutka zapomniała, jak się je! Na początku za bardzo była pochwalona, sądzono nawet, że ciąża może źle wyliczona,bo Jagoda jest nad wyraz dobrze rozwinięta. Już na drugi dzień miała odruch ssania, co jest ponoć ewenementem u tak małych dzieci. Oby dziś dobiła do 1800... Dobrze, że ten szpital jest w Ustce... Artek, mama i tata mogą być u mnie codziennie. I całe szczęście. Nie wiem,co by było, gdybyśmy jednak pojechali wcześniej w tę naszą wymarzoną podróż i cała ta sytuacja miałaby miejsce w jakimś szpitalu gdzieś tam w Polsce.........

19. A dziś opowiem wam bajeczkę, bajka będzie dłuuuuuga..






Najpierw lekkie skurcze, potem coraz mocniejsze. Szybko, szybko do szpitala. W izbie przyjęć okazuje się, że rozwarcie już na 6 cm! Więc szybko na porodówkę. Tam - pół godziny i zaczyna się parcie. Po kilku chwilach na świecie pojawia się cudny, wrzeszczący dzidziuś. Położony na piersi mamy powoli zaczyna ssać mleko z jej piersi. Szczęśliwy, wzruszony tatuś przecina pępowinę. Emocje, wzruszenie,radość... Potem jadą całą trójką do swojego pokoju, w którym mama uczy się przez dni, jak być mamą. Po tym czasie jadą szczęśliwi do domu, gdzie cała rodzina, babcia,dziadek, wujek,ciocia, kuzyn, niecierpliwie czeka na powrót już nie dwójki domowników, ale trójki.
Tak powinno to wyglądać...
U nas było zupełnie inaczej.
Niedziela, 18 kwietnia. Rano, hmm, tzn ok. 11.30, zadzwonił Artek, ja jeszcze spałam. Pogadaliśmy chwilę, bo jechał własnie po drzewka do szkółki leśnej. Drzewka będą rosły na działce.
Odłożyłam telefon i poczułam, jak odchodzą mi wody... To znaczy wtedy jeszcze nie byłam pewna, ale przeczuwałam najgorsze... Wody w 31 tygodniu ciąży... Rodzice mnie zawieźli do szpitala. Przerażeni.
No i okazało się - pęknięcie pęcherza płodowego. Zostaję w szpitalu.... Szok, strach,stres, po prostu rozpacz. Kroplówka na podtrzymanie ciąży - 24 godziny. Potem decyzja - odłączenie kroplówki - jest zakażenie, najpewniej wewnątrzmaciczne. Nie muszę opisywać chyba, jak bardzo się bałam... Ciągle ktg, badania, pobieranie krwi. Jeden wenflon,drugi, trzeci. Wczoraj wyjęto mi chyba siódmy.
Okazało się, że rośnie mi CRP. Cholera wie, co to takiego. Do dziś za bardzo nie kumam. Ale jak rośnie, to źle, jak spada - dobrze, oczywiście. Mi rosło...I to szybko.
W czwartek, 22 kwietnia, ordynator szpitala podjął decyzję, wraz z ordynatorem neonatologii, że trzeba wywołać poród, ze względu na zagrożenie zdrowia i życia Jagódki... Tu znowu powstrzymam się od opisywania moich emocji, bo tego po prostu nie jestem w stanie wyartykułować...
Artek zadzwonił, jak byłam już na porodówce. Ja wcześniej nie byłam w stanie dzwonić, bo wiedziałam, że on usłyszy tylko mój płacz w słuchawce... Zaraz przyjechał.
Od 9 rano, do 16 oksytocyna nie działała... Coś tam czułam, ale to było lekkie mrowienie w kręgosłupie, nic więcej. Po 16 zaczęło się. MASAKRA.
Artek był przy mnie cały czas. Nawet zrobił kilka zdjęć. Widział wszytsko, dosłownie wszytsko, nawet to, jak mnie zszywali.
Na początku, gdy bardzo bolało, nawet kilka razy coś tam pokrzyczałam. Jakaś kurwa chyba tez poleciała. Artek mi mówił, że mam oddychać, tak jak uczyła Amelia,ale ja oczywiście nie słuchałam. Dopiero, gdy przyszła położna i powiedziała, że mam oddychać, to jej posłuchałam:/ Obiecała, że to na pewno pomoże. I faktycznie, było lepiej. Trochę, ale lepiej.
Skurcze zaczęły się robić nie do zniesienia nie wiem nawet kiedy. W duchu prosiłam o cesarkę, bo myślałam,że już nie dam rady, że nie wytrzymam... Gdy zaczęły się te nie do wytrzymania, okazało się, że to już poród. O rany! Szok. Momentalnie pot zaczął oblewać moje ciało. Ze strachu. Zapytałam, czy teraz będzie bardzo boleć. Usłyszałam odpowiedź - Tak. Ale okazało się, że w moim przypadku parcie było zbawieniem. I trwało chyba 5 minut. Po czwartym albo piątym parciu Jagódka wyskoczyła ze mnie, dosłownie. Chociaż już byli przygotowani na kleszcze, bo mała miała pępowinę wokół szyi. Usłyszałam, jak płacze. I juz byłam szczęśliwa. Oddychała sama, dostała 8 punktów!!! Szok!!! Na chwile mi ją pokazali zakutaną w pieluszki i zabrali szybko na dół, do inkubatora. Artek przeżył chwile strachu i zwątpienia, gdy widział, jak masują jej serce, wydawało mu się, że chyba coś jest nie tak. Ale na pewno było dobrze, bo nie dostałaby po pierwszej minucie życia 6 punktów, potem, w trzeciej 7 punktów, no a w piątej - 8. Ja tego nie widziałam, bo szyli mnie w tym momencie.
Kochanie, byłeś dla mnie ogromnym wsparciem, wiedziałeś co robić, jak się zachować, pomimo tego, że ja nic Ci nie mówiłam, bo przecież nie byłam w stanie. Byłeś po prostu WSPANIAŁY. Trzymałeś mnie za rękę, pomagałeś oddychać, nawet parłeś ze mną, co położne też zauważyły:) Nie mogło być po prostu lepiej. Kocham Cię za to, jaki jesteś - odpowiedzialny, dobry, mądry, opiekuńczy, czuły, kochany..... Po prostu mój najdroższy.