środa, 5 maja 2010

20. W szpitalu







Jagódka od dwóch prawie tygodni (jutro będzie miała 14 dni) mieszka w inkubatorze. Od przedwczoraj jest już na stanowisku do resuscytacji, a nie w inkubatorze zamkniętym. Odwiedzam ją tyle razy, ile wydaje mi się, że trzeba. Nie wiem, czy za dużo, czy za mało,nie wiem, co te kobity tam na dole o mnie myslą, mam to gdzieś. Nie czuję potrzeby, żeby siedzieć tam cały dzień. Najpierw ciężko mi było patrzeć na nią, jak leży w tym zamkniętym pudełku, a teraz jest ciężko, bo prawie cały czas trzeba stać, bo stanowisko jest dość wysoko;) Ale okazuje się, że jestem mamą zaangażowaną. Tak mi powiedziała jedna młoda pani doktor. To chyba znaczy, że inne mamy przychodzą rzadziej ode mnie. Dziś dowiedziałam się, że może już dzisiaj będę ją miała u siebie, a jak nie dziś, to jutro, mam się nie nastawiać. Ja się nastawiam na piątek - tak, jak wczoraj usłyszałam od innej pani doktor. Czas dziwnie tu płynie. Niby wolno, ale z drugiej strony nie wiem, kiedy te 2,5 tygodnia zleciało. na poczatku było najgorzej - na patologii i pierwsze dni na położnictwie. Na patologii to po prostu się bałam, a po porodzie - burza hormonów - płakałam jak tylko zobaczyłam Artka. A gdy się dowiedziałam, że to pieprzone CRP mi znowu rośnie - załamałam się, dosłownie... Myślałam, że możliwe, że dziecko straci matkę...i w ogóle...masakra. A było już dość wysokie - 68 przy normie do 5... No, ale wczorajszy wynik potwierdził tendencję spadkową, więc odetchnęłam. Jagunia ważyła wczoraj 1790g. Waga 1800 jest dla niej przepustka do przyjścia do mnie, ale pod warunkiem, że będzie utrzymywać ciepło. Najpierw spadła do chyba coś około 1580...już nie pamiętam. Jej waga wahała się na początku. Ale od kilku dni już przybiera... 1700, potem 1720, 1740, 1750, 1770, a wczoraj 1790... Oby tak dalej. Od dziś poddana jest też rehabilitacji - Malutka zapomniała, jak się je! Na początku za bardzo była pochwalona, sądzono nawet, że ciąża może źle wyliczona,bo Jagoda jest nad wyraz dobrze rozwinięta. Już na drugi dzień miała odruch ssania, co jest ponoć ewenementem u tak małych dzieci. Oby dziś dobiła do 1800... Dobrze, że ten szpital jest w Ustce... Artek, mama i tata mogą być u mnie codziennie. I całe szczęście. Nie wiem,co by było, gdybyśmy jednak pojechali wcześniej w tę naszą wymarzoną podróż i cała ta sytuacja miałaby miejsce w jakimś szpitalu gdzieś tam w Polsce.........

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz